Temperatura w nocy: -7°C. Wiatr: 21 km/h. Kierunek wiatru: południowo-zachodni. Prawdopodobieństwo opadów: 47%. Indeks promieniowania UV: 0.0. Jeśli masz tak na imię - uważaj za granicą! [LISTA IMION] Pogoda na tydzień w Nowym Sączu: czwartek, 30.11. Spodziewana temperatura w czwartek w Nowym Sączu to 1°C.
Podgląd treści. Scenariusz zajęć. Temat: Na podstawie opowiadania Cz. Janczarskiego „Bajka o dniach. tygodnia”- wprowadzenie dni tygodnia. Cele: - dziecko dostrzega stałe następstwo dni tygodnia. - dziecko wie, że słowo tydzień ma dwa znaczenia nazwę kolejnych dni począwszy od poniedziałku oraz siedem dni liczony od dowolnego dnia.
Sprawdź, jakie temperatury meteorolodzy przewidują w najbliższym tygodniu, od piątku (24.11) do środy (29.11). Dzięki znajomości prognozy pogody dla Lipna na tydzień będziesz gotowy na każdą sytuację pogodową. W ciągu dnia w piątek w Lipnie w najcieplejszym momencie dnia możemy spodziewać się 3°C. W nocy natomiast
Zadziwiające temperatury na początku grudnia. Sprawdź prognozę 16-dniową. Nadchodzi kolosalny spadek ciśnienia nawet o 50 hPa. To się może bardzo źle skończyć. Wyjątkowy dzień w tym tygodniu. Będzie najsłoneczniejszy, ale też najmroźniejszy. Zima nie odpuści. Spadnie więcej śniegu, a mróz będzie się nasilać. Nawet minus
Rozdział I [Republika Hebertii] Art. 1. Republika Hebertii jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli. Art. 2. Republika Hebertii strzeże niepodległości, nienaruszalności i integralności swojego terytorium oraz otacza opieką obywateli i dziedzictwo narodowe. Art. 3. Republika Hebertii jest państwem jednolitym. Rozdział II [Władza i prawo] Art. 1. Ustrojem politycznym Hebertii jest
Seven days of the weekMuzyka i słowa: Maria Kudełka - GonetTekst piosenki:Monday, Tuesday, Wednesday, Thursday, Friday, Saturday and Sunday.Here we go again!
4HFu. Sprawdź numer bieżącego tygodnia w roku za pomocą kalkulatora tygodni w roku. Aby obliczyć numer tygodnia, wybierz dowolną datę. Rok ma 365 dni i może być podzielony na wiele różnych jednostek czasu, takich jak miesiące, tygodnie, dni, godziny, czy minuty. Tygodnie, obok miesięcy i dni często odnoszą się do roku. Wynika to z tego, że numer tygodnia w roku ma wiele zastosowań, zarówno w biznesie jak i szkolnictwie. W zależności od kraju numer tygodnia ma mniej lub więcej zastosowań. Ogólnie numer tygodnia używany jest w biznesie oraz czasami w szkolnictwie. Po wpisaniu odpowiedniej daty kalkulator oblicza numer tygodnia w bieżącym roku. Kalkulator numeru tygodnia w roku zastępuje tradycyjny kalendarz tygodni i pozwala na szybkie uzyskanie wyniku. Liczba tygodni w roku Rok ma 52 tygodnie i 1 lub 2 dni (w przypadku roku przestępnego). Często można spotkać się ze stwierdzeniem, że rok ma 53 tygodnie. Jednak jak można łatwo zauważyć 53 tydzień, znajduje się pomiędzy dwoma latami. Zatem 52 tygodnie odpowiadają 364 dniom, z kolei 53 tygodnie to 371 dni. Dlatego też na początku każdego roku należy spodziewać się końcówki 53 tygodnia. Warto przytoczyć również normę ISO 8601, która mówi o tym, że pierwszy tydzień roku to ten, który ma co najmniej 4 pierwsze dni stycznia. Tydzień Tydzień jest jednostką czasu o okresie 7 dni. Jest to również około 1/4 miesiąca. Tydzień jest standardowym okresem czasu używanym na całym świecie. Chociaż w zależności od regionu świata zaczyna się od różnego dnia tygodnia. Tydzień to 168 godzin. Jednak w przypadku zmian czasu letniego, liczba godzin w tygodniu będzie się różnić o przesunięcie czasowe. Czasami, wtedy gdy mówimy o tygodniu pracy lub tygodniu szkolnym, tydzień odnosi się do kilku dni. Jest to wtedy czas poświęcony na te czynności. Jako ciekawostkę można podać, że nazwy dni tygodni w niektórych językach odnoszą się do nazw planet lub bogów z mitologii. W większości krajów niedziela jest dniem odpoczynku.
W sobotę szef Platformy Obywatelskiej Donald Tusk zapowiedział, że partia do wyborów parlamentarnych przygotuje precyzyjny program pilotażu na czterodniowy tydzień pracy. Tusk zaznaczył, że dynamiczne zmiany rynku pracy, w tym postępująca automatyzacja wymusza dostosowanie się do nowych trendów. Wskazał, że są dwa modele tego rozwiązania – skracanie dnia pracy lub całego tygodnia, choć mówi się raczej o czterodniowym tygodniu pracy. Wiceprzewodnicząca klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej oraz wiceszefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer odnosząc się we wtorek w Studiu PAP do tych zapowiedzi Tuska podkreśliła: Jestem zwolennikiem tego, aby pilotażowo zbadać, jak sprawdzi się czterodniowy dzień pracy. Skrócony tydzień pracy w urzędach? Zaproponowała, aby w ramach pilotażu skrócić tydzień pracy np. "dla osób pracujących w urzędach publicznych". Okazałoby się, że z jednej strony ich praca jest bardziej wydajna, a z drugiej strony (...) wiele funkcji jesteśmy wykonać przez internet - dodała posłanka. Dla każdego z nas praca jest centrum życia. Oprócz rodziny, to praca jest czymś, co w dużym stopniu nas definiuje - oceniła wiceprzewodnicząca klubu KO. Zdajemy sobie równocześnie sprawę, że w dzisiejszych czasach w bardzo wielu funkcjach zastępują nas komputery, internet - zaznaczyła Lubnauer. Jej zdaniem celem pilotażu byłoby przetestowanie czy skrócenie tygodnia pracy "ma szanse zwiększyć wydajność i jednocześnie stać się dobrym rozwiązaniem na przyszłość, kiedy w dużo większym stopniu zastąpią nas komputery i automatyzacja". Zapytana o to, czy pomysł ten nie kłóci się z postulatami KO odnośnie powrotu niedziel handlowych odpowiedziała przecząco. Jestem zwolennikiem z jednej strony tego, aby pilotażowo (...) badać czterodniowy tydzień pracy, a z drugiej strony, żebyśmy wszyscy mogli decydować, że w ramach dnia wolnego, ci co mają wolne niedziele, mogli korzystać z zakupów - oświadczyła. Jedno nie kłóci się z drugim - dodała posłanka. My, jako Polacy, lubiliśmy robić zakupy w niedzielę, traktować to jako wyjścia rodzinne, natomiast nie ma żadnych przeszkód, żeby ktoś, kto pracuje cztery dni, pracował np. w niedzielę, poniedziałek, wtorek i środę - zauważyła Lubnauer. Cały wywiad z wiceprzewodniczącą klubu KO oraz wiceszefową Nowoczesnej Katarzyną Lubnauer znajduje się pod adresem Rozmawiała: Anna Nartowska Autor: Adrian Kowarzyk Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję
3 lis 15 14:34 Ten tekst przeczytasz w 6 minut To był naprawdę ciężki tydzień. Dlatego piszę z opóźnieniem, bo dopiero teraz znalazłem czas, żeby nadrobić braki w korespondencji, a sporo się nazbierało niusów. Zacznę jednak od końca, tj. od przedwyborczej soboty, kiedyśmy to występowali w stołecznym mieście Kraków. Przedsmak tego, co mnie czeka przez kolejne 7 dni, mogłem na sobie odczuć już następnego poranka. niu album, fot. autor Specjalnie na koncert w dawnej stolicy Polaków ubrałem okolicznościową koszulkę. Że bardzo ją kocham. Tę stolicę. Choć nie wymienioną z nazwy, to jednak każdy wiedział o co chodzi, a jak nie wiedział, to sobie mógł zawsze dopowiedzieć, bo wszak stolic nasz kraj ma mnóstwo. Opole-stolica polskiej piosenki. Wadowice-stolica kremówki. Zakopane-polska stolica sportów zimowych, czy Bolesławiec-stolica polskiej ceramiki. Siła ich. Jeszcze przed występem zapanowała w szatni jakaś taka dobra atmosfera, choć próba w hali Wisły zasiała w nas sporo obaw co do tego, z czym nam przyjdzie się zmierzyć pod wieczór. Nawet Astoria w Bydgoszczy przy Hali Wisły wydawała się być sterylną kabiną odsłuchową. Hala Wisły to miejsce co najmniej dwa razy większe, z osiem razy większym pogłosem, niż to bydgoskie monstrum. Na dzień dobry Kajtek zadecydował, nawet nie tyle zasugerował, co zadecydował, że rezygnujemy z odsłuchów dla dęciaków. A że firma nagłośnieniowa nie miała w pakiecie odsłuchów dousznych, pozostawały klasyczne stopery i odrobina nadziei, że jak przyjdą, to wytłumią, a że przyjść miało dużo, to i nadzieja nie była mała. Reszta kolegów też dostała polecenie, żeby jak najmniej rozkręcać piecie, bo nawet minimalna podkrętka generowała ponadnormatywny przyrost decybeli. Było nie było, całe to zamieszanie jakoś strasznie nas nie zblokowało. Przyjechaliśmy przed koncertem w naprawdę dobrych humorach. To trochę uśpiło moją czujność. Pierwszym numerem na liście tego wieczora był utwór „Kochaj mnie, a będę Twoją”. Zaczynam go ja, do spółki z gitarami. Weszliśmy na podest, wszedł na scenę Kazik, Gejs nabił pałkami, wziąłem głęboki wdech na przeponę i wypuszczając pierwszy dźwięk już czułem, że zassałem razem z powietrzem jakiś paproch, i że jak za chwilę nie odkaszlnę, to będzie katastrofa, a że leci solo, to głupio tak je grać i kaszlać jednocześnie. Odpuściłem dwa dźwięki w temacie i dograłem jego końcową część, żeby po skończonym intrze wykaszlać to, com przyjął. Uwierzcie mi, nic to miłego, zwłaszcza kiedy wiesz, że uszy tysiąca skierowane są na ciebie właśnie, a ty urywasz dźwięk w pół frazy. Tym razem skończyło się w miarę bezboleśnie. Kiedyś, na jakimś plenerze, zassałem muchę, którą niestety połknąłem, ale zatrzymałem ją w gardzieli, żeby za chwilę popchnąć ją z plwocinami za siebie. Dobrze, że znalazła się szybko na scenie kropelka wódki, żeby przepłukać to świństwo, bo inaczej wycedziłbym chyba pawia przez ustnik. Tych wszystkich komarów, co to na plenerach wlatywały do pyska podczas grania, już nawet nie liczę. Mimo tego pierwszego kiksu i wbrew temu, co oferowała nam i słuchaczom sala, koncert był przepełniony energią i takim zdrowym nakręceniem, że zleciał, nim się spostrzegłem. Szły te utwory jak seria z pepeszy. Im my bardziej do pieca, tym publiczność bardziej nakręcona. Nie wiem jak i nie wiem za pomocą jakich organów, ale to naprawdę się czuje. I tego wieczora, w Hali Wisły, to właśnie czuliśmy. Zbudowani zleźliśmy do garderoby. Głodny byłem niemożebnie, ale co chwila z kimś gadałem, wymieniałem się spostrzeżeniami i nim sam się spostrzegłem, już trzymałem w ręku szklaneczkę i upijałem z niej łyk. Dobrze, że Gómi wyciągnąłem mnie i Jego przed barierki, gdzie czekały całe zastępy Kult-Turystów w sile co najmniej 4-5 reprezentacji z różnych miast, plus kibice niezrzeszeni. Poprzybijaliśmy piątki, porobiliśmy zdjęcia. Dłużej byśmy jeszcze z nimi pogadali, ale ochrona kazała już opuszczać lokal. Pożegnaliśmy się grzecznie. Wróciliśmy do garderoby, a tu red. Milewski, który przyjechał akuratnie na Targi Książki promować swoją najnowszą powieść, podaje mi znowu coś dobrego do picia. Jakoś tak się wszystkim pijącym zrobiło błogo, że żal było Halę Wisły opuszczać, ale jak mus, to mus. Zabawę kontynuowaliśmy w naszym pokoju. Zjawiła się prawie cała bramka. Zjawił się redaktor Milewski, Morwa, Pan Janek i pewnie jeszcze ze 3 tuziny innych ludzi, których kompletnie nie pamiętam. Zapamiętałem jedynie, że umówiłem się z techniką na powrót do Warszawy z samego rana, po śniadaniu. Zbudził mnie telefon, tzn. końcowa jego faza, 2 ostatnie dzwonki. Spojrzałem, dzwonił Glazo. O cholera, zaspałem. Zerwałem się na równe nogi. Rozejrzałem się po pobojowisku. Jego już nie było. Oszacowałem na oko starty własne i oceniłem, że w 5 minut się nie ogarnę, takoż odpuszczam ranny powrót. Zawsze miałem opcję rezerwową. Bus zespołowy wracał po 10. Nie wziąłem jedynie pod uwagę, że może być objęty całkowitą rezerwacją miejsc. Z pomocą przyszedł mi Darek, który wraz z Kozim miał wracać swoim prywatnym autem. Zładowałem się na tylne siedzenie. Przebudziłem się tylko raz, pod Radomiem, a później Darek zbudził mnie już na Powązkowskiej. Było chwilę po 15. Z rzeczy istotnych, wykonałem tego dnia jeszcze wycieczkę do lokalu wyborczego i prześledziłem wyniki parlamentarnej elekcji. Zasnąłem ze stary kacem w nowej Polsce. W poniedziałek wystąpiły jeszcze lekkie miazmaty. Prócz pracy zawodowej, której miałem tego dnia od człona, w południe leciałem na próbę z Janem Zdunem. We wtorek z kolei, rozpoczynaliśmy próby kultowe. Tak się śmieszniej ułożyło, że obchodziłem we wtorek 33 urodziny, choć może obchodzeniem bym tego nie nazwał, bo od dłuższego czasu staram się do takich symbolicznych dat nie przywiązywać większego znaczenia. Podobnie, jak do większości przedmiotów i wydarzeń mających rangę jakiejś pamiątki albo symbolu. Zostawiam dla nich miejsce na twardym dysku pod czaszką, a ich fizyczne desygnaty naprawdę bardzo mało mnie już interesują. I bardzo dobrze mi z tym. Niby miałem pójść tego dnia na jubel radia w którym mam audycję, ale bardzo się umęczyłem całym dniem. Skończyło się na kolacji w nepalskiej restauracji na Żoli. Dzień później, gdy zobaczyłem w rozgłośni młodszych kolegów, stwierdziłem, że to był bardzo dobry wybór, żeby zostać wtedy w domu. W środę kontynuowaliśmy próby. I to zarówno z Kultem jak i z Janem. Żeby zdążyć obrobić na czas poletko zawodowe, musiałem wstać o a nie o jak dotychczas. Opiłem się mate, poprawiłem redbulem, i tak jechałem do południa, tj. do pierwszego, energetycznego kryzysu, a potem to już odliczałem godziny do końca, bo myślenie abstrakcyjne poczęło mi sprawiać fizyczny ból. Ustaliliśmy tego dnia, że robimy płytę. Na mur beton. Poczyniliśmy wiążące deklaracje i zaplanowaliśmy całą skedułę. Do końca roku zaliczymy jeszcze próby po świętach. W listopadzie odbędziemy parę spotkań w podgrupach, a w styczniu, jakoś tak w połowie, zaczniemy nagrywać piloty oraz gary i bas. Później będziemy dokładać kolejne sekcje, a wszystko powinno się zamknąć z końcem lutego, gdzieś tak przed anplaktami, bo później już nie. Wszystko to oczywiście mocno teoretyczne, a na cały plan należy również spojrzeć przez tzw. czynnik ludzki, który często weryfikuje nawet najbardziej dokładne rozkłady jazdy. Niemniej, mamy nadzieję, że jak się zepniemy, a proszę mi wierzyć, jest wola w stadzie, żeby się spiąć, płyta wyjdzie na wiosnę. Bardzo się obawiałem tej środowej audycji w radiu, bo czułem, że po 19, kiedy kończyłem wszystkie swoje obowiązki, trudno będzie mi się nawet porządnie wysłowić. Okazuje się, że organizm w chwilach kryzysu, w tym wypadku intelektualnego, wydobywa z siebie głębokie rezerwy trzymane na czarną godzinę. Tak było w zeszłą środę ze mną. Upiłem pół godziny prze anteną łyk kawy i udał nam program jak się patrzy. Minęło zmęczenie, a na jego miejsce pojawiło się fajne flow, które trzymało mnie jeszcze w Poznaniu w czwartek. I to bez grama wódki. w drodze z mariankiem, fot. autor Pojechaliśmy do Poznania, zagrać z Mariankiem z okazji 10 urodzin klubu Kultowa. Wstałem jak zwykle wcześnie. Jechaliśmy samochodem Jana. Ja plus Jan i plus Mario. Gdzieś tak za Wrześnią skończyłem robotę. Przysnąłem. W Poznaniu byliśmy po południu. Obudziłem się na rogatkach miasta. Wyspany i rześki. Jeszcze przed wyjazdem z Warszawy postanowiłem, że wszystkie zaległe bankowo-urzędowe sprawunki załatwię w kilka wolnych godzin w Posen. Tak tez zrobiłem. Wysiadłem przy Starym Browarze. Zlazłem z buta instytucje zaufania publicznego i placówki komercyjne. Starczyło mi jeszcze czasu, żeby wdepnąć do siłowniowej sieciówki. Na 18 zameldowałem się w Kultowej. Zagraliśmy próbę. Okazało się, że nie będziemy potrzebować mikrofonów na dęciaki, także-prawie pełen anplakt. I prawie pełna sala. Zeszli się najstarsi i najwierniejsi fani. Bongo, Przemek Lembicz i Platforma, Kazio. Mimo że w środku tygodnia, ruch był w knajpie spory. Bardzo miło się tego wieczora grało i bardzo miło aperitifowało przed wizytą właściwą. Szczególnie z panem Mecenasem B. Ok. północy zapakowaliśmy się do jankowego wozu, a chwilę po 3 byłem w domu. W piątek pojechałem do pracy rowerem. Miasto było już całkowicie wyludnione. Większość albo szykowała się do drogi, albo już w niej była. Wbrew obowiązującym trendom, ja nigdzie nie pojechałem. Wróciłem do chaty. Zacząłem pisać ten tekst i..o 22 odpadłem. Obudziłem się w sobotę po 9. Poszedłem na spacer na wojskowe Powązki i do Lasku na Kole. Pogoda była wymarzona. Może dlatego dzisiaj kaszlę i pociągam nosem. Ale przynajmniej wreszcie się wyspałem… Data utworzenia: 3 listopada 2015 14:34 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj.
Podobno w tym tygodniu był piątek 13tego. Osobiście tego nie zauważyłam, bo dla mnie cały kończący się dzisiaj tydzień był jedną, wielką karuzelą pecha i nieszczęść. Zaskoczeni? Teksty na blogu się nie pojawiają. Muszę was przeprosić na swoim FanPage’u, bo czuję, że po prostu zawodzę. Oceny lecą na łeb na szyję. Spóźniam się na autobus, po czym wracam do domu w deszcz i z wiatrem w twarz. Albo innym razem to autobus się spóźnia. Gdy w końcu się pojawia, stoi w korku prawie godzinę, a potem mija mój przystanek, bo przez zablokowanie drogi nie miał jak zjechać. A to tylko kilka przykładów. Jest jeszcze potężny siniak na nodze, bo przewróciłam się na ramę łóżka. I przygotowywanie w wielkim stresie pracy, która i tak nie została w szkole wykorzystana. Jest 5 kilogramów więcej na wadze – bo waga się zepsuła, ale tak naprawdę tego nie wiesz i czujesz, że twoja samoakceptacja zostaje wystawiona na potężną próbę. Są bóle gardła, głowy i zatkane zatoki przez cały tydzień… Karuzela dopiero się rozkręca. Ale może na tym skończmy, co? Bo nie piszę tutaj, żeby się pożalić. Nie chcę też nikogo dobijać. Jestem dumna z siebie, bo właściwie mimo wszelkich przeciwności losu, przebrnęłam przez te dni z głową uniesioną wysoko do góry. Wstawałam prawą nogą (niewiele to dawało), robiłam pyszne śniadanko, żeby dzień od początku był lepszy (ostatecznie nie był) i starałam się robić dobrą minę do złej gry (baaaardzo złej gry). Wysyłałam masę pozytywnych, uśmiechniętych snapów (obserwujecie już @indioska?), żeby odegnać nieszczęścia. Ostatecznie była to jedna z wielu rzeczy, które pozwoliły mi nie dostać świra. Najbardziej irytujące było to, że przeszkodą w mojej codzienności nie było lenistwo, niechęć czy jesienna deprecha, jak ostatnio. Te dni były po prostu pechowe. Nie miałam nawet jak walczyć z takim stanem rzeczy. Dziś czuję, że to mija. Od rana zrobiłam już sporo pracy, nadgoniłam wszelkie zaległości i zabrałam się za pisanie tego podsumowania. Bolące gardło leczę gorącą herbatą i chociaż póki co nie pomaga, wierzę, że powoli zaczynam zdobywać nad swoim życiem kontrolę. Koniec z tym pechem. Mam nadzieję, że wasz tydzień nie wyglądał aż tak źle. Niedługo postaram się napisać pewnego rodzaju poradnik na pechowy dzień – w razie jakbyście jednak byli zainteresowani. Teraz chwila na podsumowanie wszystkich pozytywnych wydarzeń ostatnich 7 dni (a nawet 14, bo w tamtym tygodniu podsumowania nie było, a warto coś wspomnieć) W poprzedni czwartek byłam w Teatrze Polskim w Warszawie na „Weselu”. Było całkiem w porządku, nawet mimo zepsutej sceny końcowej. Uwielbiam teatr i operę, i ogromnie żałuję, że tak rzadko mam okazję zobaczyć jakiś spektakl. W drodze do Warszawy zaczęłam czytać „Sekretne życie drzew”. Ma sporo naukowych terminów, po przeczytaniu każdego rozdziału potrzebuję czasu na dokładne „przetrawienie” pozyskanej wiedzy. Ale już uważam, że jest naprawdę dobra. Zabawna, czasem zaskakująca i niesamowita. Chociaż dziwi mnie hipokryzja autora, miłośnika drzew, który wydaje powieść w tysiącach egzemplarzy w wersji papierowej. A w końcu wszyscy wiemy z czego zrobiony jest papier. Cóż, nie mnie go oceniać. W piątek (również ten poprzedni) dotarła do mnie kolejna książka recenzencka od Wydawnictwa Kobiecego – „List z przeszłości” Mairi Wilson. Wciąż jej nie zaczęłam (ups!), ale z pewnością niedługo to zrobię i na blogu pojawi się recenzja. W weekend rozpieszczałam mojego chłopaka domowym a’la burrito. Przepis autorski, może nie super zdrowy (ser!), ale smakuje wszystkim 😀 W niedzielę, tydzień temu wstawiłam tekst odnośnie poprawienia swojej koncentracji – efekty wyzwania publikowałam na snapie, głównie w postaci wyniku w aplikacji „Forest”. Cały czas staram się sadzić drzewka. Lub przynajmniej arbuzy i bambusy. Na drugim zdjęciu coś „artystycznego”, na ostatnim selfie – typowe. We wtorek wybrałam się do kina z chłopakiem na „Botoks”. Widzę, że ten film zebrał niesamowicie dużą falę krytyki… i tego nie rozumiem. Dla mnie był naprawdę niezły. Poczucie humoru typowe dla Vegi, trochę wulgarnie i obrzydliwie. Ale cały film fabularnie trzymał się kupy. Wszystko miało ciąg przyczynowo-skutkowy. Były silne, niezależne kobiety. Było trochę ciężkiej tematyki wplecionej między żarty – czasami nie wiedziałeś czy się śmiać, bo przy okazji dostawałeś na talerzu przerażającą, smutną prawdę. Nie rozumiem mieszania tego filmu z błotem. Tak w ogóle, to jadąc do kina, zabraliśmy z chłopakiem jako „przekąskę” pół McDonalda – SHAME ON ME! Pod koniec tego tygodnia wstawiłam także zdjęcie swojej biblioteczki na instastory – trochę mnie nostalgia wzięła. Przypomniałam sobie jak zaczynałam zbierać te książki. Może to głupotka, ale w wieku 13 lat posiadanie domowej biblioteczki było dla mnie wielkim marzeniem. Książeczka po książeczce, uzbierało się ich… sama nie wiem. Przeszło 200 na pewno. Na zdjęciu nie ma wszystkich. Moje wewnętrzne dziecko skacze z radości, gdy to widzi. I to też taki banalny dowód tego, że jak się coś chce, to można wszystko. W tym momencie kupienie sobie książki to norma, ale dla 13letniej mnie było to coś niesłychanego i ekscytującego. I to chyba tyle na ten tydzień. Było pechowo, ale coś pozytywnego zawsze się znajdzie. To powiedzenie chyba najlepiej wszystko podsumowało 😉 Do następnego! Wyświetlenia: 905
Tydzień Lyrics[Tag Producencki]Hubi, it's lit[Refren]W weekend sobie ciągle gram, a w tygodniu studio-pokójSetki kilometrów tras, suki mają mnie na okuKiedy wracam to mój czas płynie wolniej i na blokuPiję za tych co nie mogą, podaj ginu, polej sokuW weekend sobie ciągle gram, a w tygodniu studio-pokójSetki kilometrów tras, suki mają mnie na okuKiedy wracam to mój czas płynie wolniej i na blokuPiję za tych co nie mogą, podaj ginu, polej sokuW weekend sobie ciągle gram[Zwrotka 1]Wchodzę do vana, do busaObok mnie ona i czuwaCzuję, że nam się to udaCiągle flesze w moją stronę, ciągle ubawAle chyba tego chciałem, tylko takie życie kumamJuż nie patrzę na mieszkanie na wynajemWyjebane, bo w tym roku kupię sobie apartamentChodzę po północnej Pradze w mojej PradziePatrzą na mnie jakbym dostał na feat dofinansowanie[Refren]W weekend sobie ciągle gram, a w tygodniu studio-pokójSetki kilometrów tras, suki mają mnie na okuKiedy wracam to mój czas płynie wolniej i na blokuPiję za tych co nie mogą, podaj ginu, polej sokuW weekend sobie ciągle gram, a w tygodniu studio-pokójSetki kilometrów tras, suki mają mnie na okuKiedy wracam to mój czas płynie wolniej i na blokuPiję za tych co nie mogą, podaj ginu, polej sokuW weekend sobie ciągle gram[Zwrotka 2]Kocham jak zakłada na siebie tą biżuterię ode mnieBransoletkę ode mnie, nowy choker ode mnieNowe słowo ode mnie, nie mogę przestaćNie zrobię numeru jeżeli to nie jest hitJeżeli to ma zerowy potencjał, przestańWidzę znowu ten nagłówek "Oco lider"Szkoda, że wpisali niepoprawnie ksywęŚmieję się, bawię się, dalej idęTy to widzisz w negatywie, ja sobie robię muzykę[Refren]W weekend sobie ciągle gram, a w tygodniu studio-pokójSetki kilometrów tras, suki mają mnie na okuKiedy wracam to mój czas płynie wolniej i na blokuPiję za tych co nie mogą, podaj ginu, polej sokuW weekend sobie ciągle gram, a w tygodniu studio-pokójSetki kilometrów tras, suki mają mnie na okuKiedy wracam to mój czas płynie wolniej i na blokuPiję za tych co nie mogą, podaj ginu, polej sokuW weekend sobie ciągle gram, a w tygodniu studio-pokójSetki kilometrów tras, suki mają mnie na okuKiedy wracam to mój czas płynie wolniej i na blokuPiję za tych co nie mogą, podaj ginu, polej sokuW weekend sobie ciągle gram
7 dni ma tydzień tekst